czwartek, 31 marca 2011

Kawowe tajniki, a w nich o kasztanach

Kawa pojawia się na polskich stołach, wraz z herbatą i czekoladą, w XVIII wieku. Nie jest trunkiem zbyt popularnym, ale wśród swych towarzyszek i tak ma największe wzięcie. Sytuacja zmienia się w XIX wieku, kiedy to kawa jest już jak najbardziej trunkiem pożądanym. Jedno się nie zmienia, a mianowicie jej cena. Jak była droga w chwili zaistnienia na polskim rynku, tak i w XIX wieku wciąż należy do towarów luksusowych, pomimo, iż rozpowszechniają się kawiarnie, jako nowe miejsca do spędzania czasu w doborowym towarzystwie.

Ze względu na wysoką cenę kawowych ziaren, ludzie imali się różnych sposobów zastąpienia tej egzotycznej rośliny, miejscowymi, europejskimi odpowiednikami.
Tym sposobem mam przyjemność zaprezentować sposób pewnego Austryjaka, który opatentował sposób parzenia trunku z kasztanów, który miał smakować jak kawa.


Te oszustwo kulinarne wyszperałam w czasopiśmie XIX-wiecznym : "Piast czyli pamiętnik technologiczny..." i postanowiłam zamieścić tekst w oryginale w postaci zdjęcia, ponieważ czytanie oryginału nie ma porównania z tekstem napisanym jedynie w oparciu o dany fragment. Myślę, że taką formę przekazu będę stosowała częściej.

W moim doktoracie zajmuje się sposobami przechowywania i przetwarzania żywności w XVIII i XIX wieku. Jednym z działów związanych z tematem są oszustwa kulinarne, które interesują mnie chyba najbardziej. Są to często bardzo interesujące smaczki kulinarne zawierające w sobie ciekawe pomysły, jakich nie znajdziemy dziś w żadnej książce kucharskiej. Myślę, że od czasu do czasu będę was karmić takimi tajnikami.

Tym miłym akcentem żegnam się w marcu i do zobaczenia w kwietniu!

wtorek, 29 marca 2011

Słodkie chwile czyli czas na rafaello

Obiecałam to zamieszczam przepis na przepyszne ciasto zwane rafaello. Niestety "jutro" stało się "pojutrzem", ale to wszystko jest wynikiem prac wystawowych, które posuwają się w zawrotnym tempie do przodu (a przynajmniej tak mi się wydaje, a raczej taką mam nadzieje).
Wracając do rafaello muszę jeszcze przed podaniem przepisu napomknąć, że jest to tak prosty przepis, że nawet osoby o wybitnych antyzdolnościach do pieczenia są w stanie zrobić ten smakołyk :)





Spis składnikowy:
- 1/2 l mleka
- 2 łyżeczki mąki zwykłej
- 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
- 3/4 szklanki cukru
- 1 cukier waniliowy
- 200g wiórek kokosowych (2 paczki)
- 1 kostka masła
- 2 paczki krakersów zwykłych bezsmakowych (najlepiej lajkonika)
- 1 paczka migdałów w płatkach

Najlepiej jest najpierw przygotować sobie masę. W tym celu bierzemy dość duży garnek i mieszamy w nim mleko z mąkami (zwykła pszenną i ziemniaczaną). Gotujemy mieszankę mleczno-mączną cały czas mieszając, dodajemy cukier i cukier waniliowy. Po zagotowaniu masa powinna zgęstnieć tworząc budyń. Po wystudzeniu masy dodajemy do niej najpierw masło, a po utarciu go wraz z masą dodajemy jeszcze ok. 1,5 opakowania wiórków i mieszamy masę, aż będzie jednolitej konsystencji.
Bierzemy średniej wielkości, prostokątną blachę i układamy na dnie krakersy, a na nich masę i znów krakersy i znów masę. Wierzch ciasta posypujemy pozostałą częścią wiórków oraz migdałami i gotowe.

Smacznego!

niedziela, 27 marca 2011

Sałatka po andaluzyjsku

Moi drodzy smakosze mam dziś dla Was przepis na przepyszną, a całkiem prostą sałatkę, rodem z Andaluzji. Zrobiłam ją do mojego ukochanego schabu po węgiersku na uroczysty obiad, którym to obiadem świętowaliśmy 1-sze urodziny naszego synka Antka. Dostał masę zabawek, tych grająco-śpiewających, a do nich w zestawie powinni dawać stopery do uszu dla rodziców, albo chociaż jakiś ibuprom max! Ale cóż tam, jakoś to przetrwamy. Zapowiadam od razu, że jutro zamieszczę przepis na Raffaelo (czy jak to się pisze), które dla Antka zrobiła koleżanka, ale i ja z przepisu często korzystam, więc zamieszczę.

Spis składnikowy:
- 2-3 pomidorki w zależności czy duże czy małe
- 1 ogórek duży
- średnia biała rzodkiew lub jeśli takiej nie mamy to pęczek normalnej
- 1 cebula
- 1 lub 2 ugotowane jajka
- garstka posiekanej natki z pietruszki
- garstka posiekanego kopru
- 3 łyżki oleju
- łyżka octu
- sól
- pieprz

A więc tak:
Rzodkiew dokładnie umyj i zetrzyj na tarce o średnich oczkach. Cebulę pokrój w drobne talarki lub, jeśli jest mocna, posiekaj w kostkę (drobną :). Pomidora i ogórka dokładnie umyj i pokrój: pomidory w półplasterki, a ogórka w cienkie plastry. Wszystkie składniki przełóż do miski i wymieszaj. Dodaj posiekaną natkę i koperek. Ugotuj na twardo jajka, pokrój nie za drobno i dodaj do reszty składników. Na 10 minut przed podaniem dodaj sos zrobiony z octu i oleju (można dodać do sosu sól i pieprz). Wymieszaj i przypraw do smaku. Ja lubię z dość dużą ilością pieprzu. Można też dodać pieprz cytrynowy.

A poniżej proszę bardzo ilustracje. Niestety zanim zdążyłam cyknąć fotki, sałatki już prawie nie było :(
Ale przynajmniej wiadomo, że robiona przeze mnie, a no i smaczna, bo zniknęła błyskawicznie :)




Bon Appetit!

piątek, 25 marca 2011

Rarytasy wystawowe

Jak już wspominałam wcześniej szykuję wystawę o "Reducie Ordona", na której zaprezentuje wyniki badań archeologicznych, które przeprowadziliśmy pod koniec 2010 roku (przy okazji jest to szczątkowa odpowiedź na Twoje pytanie astrowiktor, co dalej z redutą). Ale co by urozmaicić i ułatwić przy okazji zwiedzającym zwiedzanie i poruszanie się po XIX wiecznych wydarzeniach związanych z naszym szańcem (czyli redutą), będzie też sporo informacji o powstaniu itp.

Tak więc od jakiegoś czasu poszukuje ciekawostek i ilustracji do wystawy, a przy okazji tej powinności znajduje różne rarytasy. Postanowiłam zamieścić jeden z takich smaczków, a mianowicie ilustrację przedstawiającą "Baby atakujące Francuzów". Pocztówka ta (bo ilustracja pochodzi z pocztówki) sprawiła mi jakąś nieopisaną radość. A swoją drogą to niezła propaganda, jak to biedne, rosyjskie chłopki się bronią przed francuskimi łotrami :)


Oczywiście nie jest związana z Powstaniem Listopadowym (są to czasy napoleońskie), ale podczas moich poszukiwań znajduje rozmaite rzeczy, nie koniecznie związane z tematem.

wtorek, 22 marca 2011

Tureckie tajniki kawowe

Słowo się rzekło i zamieszczam posta o kawie, który rozpocznie cykl używkowy.
Na dziś przygotowałam ciekawostki zaczerpnięte z XVIII-wiecznej relacji Thadeusza Krusińskiego, w której opisuje zwyczaje kawowe Turków (i nie tylko). Znalazłam tam zabawne informacje o wpływie kawy na organizm, jakże często odległe od dzisiejszego podejścia do zagadnienia. Znalazł się również i przepis na "porządne" parzenie kawy, ale o tym już zaraz. Najpierw ciekawostki.

Po pierwsze i przede wszystkim nie należy kawy spożywać na czczo. Tureckie przysłowie mówi:
"ieżeli nie masz czego przed kaghwą przekąsić, tedy oderwiy guzik od sukni y połkniy"
Uważali bowiem, że kawa pobudza trawienie, a jeżeli nic w żołądku nie "znaydzie, trawi przyrodzone humory, i przeto siły natury słabi"
Inne przysłowie mówi:
"w ludzkim przyięciu Gościa, zwyczaj uczty taki:
raczyć filiżanką kawy y lulką tabaki"
(bardzo zacne powiedzenie).
Jako, że kawa wspomaga trawienie, zalecano spożywanie jej na czczo jedynie osobom z problemami gastrycznymi. Zdaje się, że ta właściwość czarnego trunku jest aktualna do dziś :)

Gdy nadużywa się gorzałki dobrze aplikować sobie codziennie poranną kawkę, po ma ona ponoć wywoływać wstręt do alkoholu - to ciekawe, nieprawdaż? Leczy też kaca i w tej materii nic się do dziś nie zmieniło. Słyszałam kiedyś, że najlepsza w tej "dolegliwości" jest kawa z cytryną! Nie próbowałam, więc nie wiem czy tak jest. Dlatego też zalecam ostrożność w eksperymentach.

Kawa wspomaga leczenie chorych umysłowo, leczy z bólu głowy "a to za sprawą wyciągnienia z czoła lekkiego potu, który bol ulży w głowie zwłaszcza w katarze"

Obok tego wachlarza niewątpliwych zalet, ma ona również i przykre w skutkach działania. Najgorsze to takie, że powoduje impotencje. Żywym na to przykładem jest Szach perski Ismael z rodziny Sofich. Ponoć jego ogromne zamiłowanie do kawy było powodem spadku aktywności seksualnej, a zawiedziona faworyta pozwoliła sobie nawet na złośliwy, publiczny komentarz:
"na co tak dzielnego źrzebca męczycie? poić go było kawą, iak mego krola, a niebyłby tak iurny" (chodzi tu o konia, którego wyprowadzano na wybieg, by sobie pohasał i nie miał już ochoty na swawole)
No cóż na Turkach ta historia odcisnęła głębokie piętno i mężczyźni pochodzący z królewskich rodów kawy nie spożywali, ze strachu przed niepłodnością.
Jednak pewien włoski medyk dementuje te wieści, a na przykład stawia własną osobę. Twierdzi on, iż "kaghwy" zażywa w dużych ilościach, a dzieci dorobił się 16-ścioro. Przyczyny impotencji u Turków doszukuje się w poligamii :). Od siebie dodam tylko tyle, że współczuje tej kobiecie, która tych 16-ścioro urodziła.

Innym przykrym działaniem ubocznym ambrozyi jest popadanie w depresję za sprawą zagęszczenia krwi i "pomnażania melancholii". Za to ludzie nadpobudliwi powinni jej pić jak najwięcej dla wyciszenia. Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia jest dokładnie na odwrót.

Ciekawe stwierdzenie pada odnośnie picia kawy na noc:
"Nie chwalą Turcy spożywania kawy na noc, osobliwie nic nie iadłszy, bo wypogadzając mozg y czyszcząc z żołądkowych waporow głowę, sen odeymuie" Cokolwiek autor miał na myśli....kawa działa pobudzająco :)

Na koniec ciekawostek jeszcze ta, że kawa jest dobra na każdą porę roku, bo w zimie rozgrzewa, a w lato chłodzi. Autor tekstu nie zgadza się z pierwszym stwierdzeniem, bo uważa, że lepiej od kawy rozgrzeje nas wino i tu z Panem Krusińskim zgadzam się w zupełności. Myślę, że jest to jak najbardziej trafne podsumowanie tureckiego światopoglądu. Z drugiej strony, cóż im pozostało, tylko kawa na rozgrzewkę, bo napoi wyskokowych spożywać im religia zabrania.

Żeby nie być gołosłowną zamieszczę teraz przepis na prawidłowe, porządne, tureckie przygotowanie kawy do spożycia. A, że przepis jest XVIII- wieczny, może być w naszych czasach mało przydatny z braku pewnych, elementarnych części składowych :)
Oczywiście eksperymentować każdy może, a metodą prób i błędów coś się osiągnie - czy tylko będzie nadawało się to do spożycia?? To się okaże...

A zatem rozpoczynam nasz kulinarny eksperyment od znalezienia i zakupienia świeżych ziaren kawy. Myślę, że ta pierwsza czynność już może nastręczyć nam trochę kłopotów, ale nie poddajemy się i działamy dalej. Prażymy ją (z braku informacji w tureckim przepisie podam za polskich, że najlepiej w glinianym rondelku) mieszając, a następnie studzimy odstawiając przykryte naczynie na bok. Następnie tłuczemy w moździerzu - koniecznie na zimno, bo ciepłe ziarna mogły by utracić swój aromat. Utłuczonych ziaren nie należy przesiewać, bo utracą tłustość. Gdy chcemy zwiększyć jej oleistość to trzeba w trakcie prażenia dodać gorzkich migdałów.
Dla odzyskania świeżości, w razie gdyby się utłuczona odstała i aromat by uleciał, to wystarczy nad ogniem potrzyma na żelaznej łyżce lub w glinianym naczynku.


Przechodzimy do parzenia:
Gotuj przez jakiś czas wodę, tak aby jakąś 1/3 wygotować, dodaj to pozostałej wody potłuczonej kawy i trochę ciepłej wody. Gotuj do delikatnego zawrzenia, a następnie wsadź imbryk lub inne naczynie, w którym będziesz gotować, do zimnej wody lub dodaj łyżkę cukru. Zabieg ten pomoże w osadzeniu się fusów na dnie. W razie gdyby zabrakło w domu cukru wystarczy go zastąpić tartym rogiem jelenia - na pewno masz takowy w swojej spiżarce :). Poza tym tarty róg jelenia oczyszcza przy okazji wodę i rozrzedza krew. Zdecydowanie to mój faworyt składnikowy.


Voilà gotowe.

A teraz kilka pomysłów na dodatki i takie tam uwagi o spożyciu. Przede wszystkim spożywaj kawę parującą, bo to dobrze robi na oczy. Jednak nie więcej niż jeden łót dziennie na osobę.

Turcy polecają kawę bez cukru, Persowie natomiast z dodatkiem goździków lub cynamonu na usunięcie wiatrów - jakże praktyczna porada w dzisiejszych cywilizacyjnych problemach! Autor natomiast radzi zażywać z dodatkiem jałowca i rozmarynu, bo ma to zbawienny wpływ na problemy z kamicą. Ponadto zachwala również mirrę, jako bardzo przyjemny dodatek.

Dla chcących jeszcze więcej wrażeń polecam przepis na "Szorbeh z kawy". Zalewa się fusy wodą i odstawia na noc w ciepłe miejsce. Nazajutrz zlewa się to do imbryczka i parzy kawę w tych fusach, przepisem jaki zamieściłam wyżej. Kawa taka będzie miała większą moc, gorycz i będzie gęściejsza.

Co do współczesnego dodatku w postaci mleka, to jest to wynalazek europejski, a autor wyraża się na ten temat tak:
"O używaniu tym rozsądek zostawiam Lekarzom, gdyż oboie te rzeczy zdadzą się bydź sobie przeciwne"

Nic innego mi nie pozostaje, jak życzyć smacznego, a z turecka lezzetli!

poniedziałek, 21 marca 2011

Wystawa bynajmniej nie kulinarna

Witajcie!
Przymierzałam się do zamieszczenia posta o kawie, rozpoczynającego cykl używkowy. Ale w związku z tym, że przygotowuję wystawę na temat badań archeologicznych na terenie Reduty Ordona (tak, tak tej osławionej przez naszego wieszcza narodowego:) zupełnie nie mam czasu. Otwarcie już niebawem, bo 19 kwietnia! Zresztą wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam na wernisaż o 16:30 w Urzędzie Ochoty przy ulicy Grójeckiej w Warszawie. Mam masę pracy związanej z przygotowaniem tablic (teksty, ilustracje, zdjęcia zabytków wykopanych i oczywiście stos papierków pozwalających, zabraniających itp, stanowiących nieodzowną towarzyszkę każdej wystawy - wierzcie mi wiem co mówię!)

Reasumując czas, czas i jeszcze raz czas, którego ostatnio szaleńczo mi brak. Dlatego też mogę zamilknąć, ale tylko na chwilkę, bo jeszcze nie było takiego, który by mi dziób zamknął na dobre :)

Dla niecierpliwych i rządnych wiedzy uchylę rąbka tajemnicy kawowej. Dokopałam się do ciekawego dokumentu opisującego poglądy Turków w XVIII wieku na temat wpływu kawy na ludzki organizm. Zaznaczam, że sam dokument również pochodzi z XVIII wieku.

Bądźcie cierpliwi, a niebawem ukaże się relacja z tej ciekawej lektury.


Dla osłody i rozbawienia zamieszczam kuluarowe zdjęcie z badań, zupełnie nie badawcze.

niedziela, 20 marca 2011

O sztuce mięsa słów kilka

Jako preludium do przepisów nieco starszych postanowiłam zamieści dziś kilka rycinek zaczerpniętych z "Najnowszej kuchni" Norkowskiej z początku XX wieku. Są to ryciny przedstawiające podział mięsa na kategorie, w zależności od zwierzęcia, którego są częścią składową. Zamieszczam je w kolejności od najbardziej cenionych do najmniej popularnych. Oczywiście na szarym końcu znajduje się mój ukochany prosiaczek (co zrobić, kiedyś były inne czasy, jak i inne smaki)


1. Zrazówka, część wewnętrzna zadniej ćwierci, najlepsza na sztufadę
2. Krzyżówka, na sztukę mięsa, od góry z kwiatem lepsza, od dołu gorsza
3. Zrazówki część tylna tłusta, zwana ścięgą lub spodnią krzyżową, dobra po skruszeniu na sztufadę, zrazy i pieczeń
4-5. Łojówka na rosół
5. Pasek na kotlet
6. Skrzydło od zrazówki (pieczeń od tyłu najgorsza) na zrazy, klopy siekane, po skruszeniu na pieczeń
7. Łopatka (szponder) na rosół, mięso przerastałe
8. Góra na rosół i pieczeń pośledniejszą; mięso czerwone, włókniste
9. Kotlet czyli antrykot dobry na rozbef i na rozbratle
10. Żeberka na rosół
11. Szyja czyli kark, na bulion i gulasz
12. Grycht czyli mostek od przodu, z boku łata (część flakowata) na rosół i sztukę mięsa
13. Goleniowe od tylnej i przedniej nogi, na dodatki do bulionu
14. Głowa na marynatę i potrawę
15. Pas od krzyżów, częś wewnętrzna na rosół
16. Nogi
17. Cynadry
18. Flaki
Część grzbietowa, czyli nr 4-5 polędwica i rozbef są najlepszymi fragmentami; nr. 1-3 są najlepsze na pekelflejsz


1. Górka i blat na kotlety
2. Forszlak czyli kotlet z cynadrami
3. Dyszek czyli ćwiartka - na pieczeń
4. Szponder czyli mostek - na potrawę
5. Łopatka
6. Nóżki
7. Główka


1. Dyszek czyli ćwiartka
2. Comber i forszlak
3. Dalszy ciąg combra i Górka z blatem
4. Mostek
5. Łopatka


1. Szynka
2. Golonka (wyborna peklowana)
3. Schab z żeberkami

I jak widać na załączonym obrazku mój ukochany schab na szarym końcu. Dlatego też nie uraczę Was raczej dużą ilością przepisów dawnych na tę zacną część świni, gdyż w przepisach prawie kompletnie nie występuje. Przeważnie są to porady typu:
"Schab najlepszy z młodego wieprza, najsmaczniejszy gdy upieczony cały lub przynajmniej większa jego połowa. Nasolić go przed samem wstawieniem do pieca, aby nie zczerwieniał, i nie podlewać niczem, gdyż ma dosyć własnej tłustości." No cóż, ja zawsze podlewam, co by był soczysty. Choć i prawda taka, że dziś ciężko o porządną sztukę mięsa z tłuszczykiem, co by soczystość w schabie zachował.

sobota, 19 marca 2011

Nad Balatonem czyli relacja z Węgier

Zabiorę Was dziś w podróż kulinarna na Węgry. Jest to ciąg dalszy cyklu schabowego :) I poniżej znajdzie się przepis na kotlety schabowe po węgiersku.
Ale na początek trochę o kuchni węgierskiej w ogólności.

U Węgrów, podobnie jak w XVII-wiecznej Polsce, dominowało na stołach mięso. Było głównym składnikiem większości potraw, począwszy od zup, a na tzw. drugich daniach skończywszy. Ponadto Madziarzy lubują się w rozmaitych kiełbasach, salami i boczku. W okresie świątecznym można u nich skosztować "biosalami" - specjalnej odmiany produkowanej z mięsa szarych wołów. Słoninę spożywa się pod wieloma postaciami, m. in. tzw. skwarek węgierski. Są to kawałki (kawałki to mało powiedziane - są wielkości połowy dłoni) słoniny panierowanej i obsmażanej. Stanowi to dla nich swoistą przekąskę. Kuchnia ich przesączona jest wieloma wpływami, a poza tym stanowi mieszankę ich własnych, regionalnych tradycji. Można w niej odnaleźć smaki cygańskie, Serbskie no i przede wszystkim pasterskie, ponieważ ten typ gospodarki odgrywał ważną rolę na Węgrzech.


"Silny i maligna go nie zmorzy, kto paprykę spożył" to XVII-wieczne przysłowie jest jakby świadectwem zamiłowania Węgrów do papryki. Jednakowoż pogląd, że papryka stanowiła podstawę tamtejszej kuchni od zarania dziejów jest mylny. Upowszechniła się dopiero w czasach wojen napoleońskich. A to za sprawą blokad, które spowodowały wstrzymanie dostawy pieprzu. Tak więc pikantna papryka zastąpiła im dotychczas używany pieprz. Ale Madziarzy mogą poszczyci się nie tylko odmianami pikantnymi, ale również i słodkimi. W 1930 roku Ferenc Horvath wyhodował gatunki pozbawione ostrości.

Kolejne elementy bez których kuchnia znad Ballatonu obyć się nie może to cebula, czosnek i wspomniany wyżej pieprz. Cebula zagościła w węgierskim jadłospisie za sprawą Włochów. Wielka Nizina Węgierska słynie z uprawy czerwonej cebuli. Zwłaszcza ceniona jest jej odmiana pochodząca z rejonów Mako.
Czosnek natomiast przybył do Węgier z Bliskiego Wschodu lub basenu Morza Śródziemnego (sprawa nie jest pewna). Jest nie zastąpiony w potrawach mięsnych i tłustych. Doskonale harmonizuje z wieprzowiną oraz baraniną, ale również z mięsem drobiu, królików i dziczyzny. Ciekawostką jest, że Madziarzy nigdy czosnku nie wyciskają, a kroją.


Zarówno czosnek jak i cebula były raczej stosowane przez ubogie warstwy społeczne. Pieprz natomiast symbolizował dobrobyt. W starożytności pieprz był tak cenny, iż wymieniano go wśród łupów wojennych. Z czasem używano go jako zapłatę za grunt czy cło. W średniowieczu dalej wiódł szczęśliwy żywot, a jego cena była tak wysoka, że możni tego świata lokowali w nim kapitał. Do dziś jest bardzo ceniony, choć oczywiście nie stanowi już tak wysokiej wartości pieniężnej. Węgrzy z lubością stosują go do większości dań. Nawet papryka nie była w stanie pokonać na placu boju pieprzu (to zupełnie jak w mojej kuchni;)

Po tym krótkim wstępie zapraszam do garów.

Spis składnikowy:
- ok. kilograma schabu
- 10 dag wędzonego boczku
- 15 dag wędzonej kiełbasy
- 4 duże cebule
- 2 ząbki czosnku
- 2 pomidory
- 1 zielona papryka
- sproszkowana papryka słodka i ostra
- sól
- pieprz czarny lub kolorowy

Schab kroimy na małe kotlety, delikatnie rozbijamy i przyprawiamy solą oraz pieprzem. Obsmażamy z obu stron, tak aby nie usmażyć na dobre, ale ładnie zarumienić. Najlepiej na tym samym tłuszczu (ale wiadomo, że kotleciki mogą się przysmaży za nadto a olej wyparuje i trzeba będzie dodać nowego) usmażyć posiekaną cebulę porządnie obsypaną sproszkowanymi paprykami. Podsmażone kotlety przekładamy do garnka (najlepiej obszernego), dodajemy usmażoną na złoto cebulę oraz pokrojoną, zieloną paprykę i pomidory. Paprykę najlepiej pokroić w paski, a pomidory w kostkę. Zalewamy wszystko małą ilością wody i dusimy.
Pora na kiełbasę i boczek :)
Kiełbasę najlepiej by było mieć oryginalną węgierską, ale to w warunkach polskich może być dość skomplikowane. Najlepiej zatem wybrać się do większego sklepu, typu hiper or market i zakupić jakąś lepszą wędzoną. Jeśli się mieszka na wsi to jeszcze lepiej, bo na pewno jakiś sąsiad, lub też my sami wędzimy swojską kiełbaskę na miejscu.
Abstrahując od rozważań kiełbasianych, powróćmy do garów. Kiełbasę kroimy w talarki, a boczek w kostkę. Podsmażamy na patelni z dodatkiem sproszkowanych papryk (podobnie jak cebulę).
Na garnku radośnie stukocze przykrywka i dobrze. Jak tak postukocze ze 20 minut, to dodajemy usmażoną kiełbasę i boczek. Następnie przykrywka dalej stukocze, aż schab zmięknie, znaczy się zrobi.
Później już tylko należy spożyć...
Polecam z kładzionymi kluskami, ale z braku laku mogą być "kartoszki" (ziemniaki) smażone czyli frytki lub tradycyjne.

Bon Appetit lub jak wolicie Jó étvágyat!





Ps.
1. Jakem Staropolski Zapiecek, obiecuję, że następny post zabierze nas w podróż kulinarną po nieco odleglejszych czasowo zakątkach.
2. Z powodu braków sprzętowych, jak i umiejętnościowych zdjęcia są takie a nie inne, za co z biję się w piersi i błagam o wybaczenie zwiedzających Staropolski Zapiecek.

czwartek, 17 marca 2011

Co począć z tak mile rozpoczętym dniem?

No właśnie co począć, kiedy na dzień dobry wszyscy mówią: NIE, NIE DA SIĘ itd? Myślę, że trzeba policzyć do 10, kilka głębszych oddechów, potem kawa z dużą ilością mleka (kurcze zapomniałam kupić :(), a później to już wszystko się ma w "D" - czyli przepis na głębokie zobojętnienie społeczeństwa (jak widać od przepisów wszelkiej maści jestem specjalistką).

Ja jednak obojętnieć nie mam zamiaru, więc zajmę się czymś pożytecznym, a tym może być SCHAB. Jest to jedna z podstawowych części świni, którą się u mnie w domu spożywa. Wynika to z tego, że moja mama, jako miłośniczka swojskiej kuchni, co jakiś czas zakupuje całą lub pół świni i trzyma w wielkiej zamrażarce. Co rusz wyciąga jakąś część i przyrządza własne wędlinki i inne pyszności. Ja najbardziej lubię schab, więc wielkoduszna mama podsyła mi go czasem. No i wtedy jest uczta.

Można go przyrządzać na wiele sposobów. Zacznę od tego, który obecnie leżakuje na półce w lodówce (po ówczesnym przyrządzeniu). A dokładnie to leżakuje już tylko kość, bo reszta prawdopodobnie płynie już w kierunku Gdańska (jak wiadomo ścieki kanalizacyjne Warszawy prowadzą do Wisły, a ta płynie w kierunku Bałtyku) i to nie z powodu tego, że nam nie smakowało i postanowiliśmy nakarmić rybki. Wręcz przeciwnie, smakowało wybornie, zjedliśmy, strawiliśmy i w naszych organizmach nie został prawdo podobnie nawet ślad!

Wracając do sedna, zaprezentuje dziś schab pieczony w sosie śmietanowo-ziołowym.
Spis składnikowy:
- schab, ciężko mi określić jaki, bo to generalnie zależy od tego, jak dużo ma wyjść; a więc wedle uznania :) (może być z kością)
- śmietana kwaśna, najlepiej 18 %
- tymianek
- bazylia
- oregano
- natka pietruszki
- koperek
- zioła prowansalskie
- sól
- pieprz kolorowy, może też być dodatkowo ziołowy

No to jazda :) :
Dzień wcześniej należy przygotować zalewę ze śmietany wraz z ziołami i solą (Oczywiście przygotowanie zalewy oznacza wymieszanie ziół, soli i śmietany, ewentualnie rozcieńczenie z wodą). Mięso natrzeć solą i kolorowym pieprzem oraz ewentualnie również pieprzem ziołowym.


Drugie zdjęcie prezentuje schab w wersji z bigosem. Pycha!


Schab wkładamy do plastikowego pojemnika, zalewamy sosem, przykrywamy i wkładamy do lodówki na noc.
W międzyczasie możemy poczytać, pooglądać tv i porobić wiele innych rzeczy, zależy kto co lubi!
Następnego dnia przekładamy schab do naczynia żaroodpornego, zalewamy tą samą zalewą, w której się do tej pory moczył. Zalewę trzeba troszkę rozcieńczyć wodą i dodatkowo podlać delikatnie olejem. Naczynie ze schabem wkładamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy od 1,5 do 2 godzin (w zależności od grubości schabu). Piekarnik musi mieć temperaturę 200*C przy termoobiegu lub 220*C bez unowocześnień.
No i cóż, chyba na koniec pozostaje mi rzec
Bon Appetit!

wtorek, 15 marca 2011

Bigosu część druga!

A więc nic innego jak upragniony przepis!

Na początek spis składnikowy:

- Laskę kiełbasy kruchej, wędzonej
- 1 kg kapusty kiszonej, białej
- Mała główka kapusty słodkiej, czerwonej
- 5 cebul
- 2 ząbki czosnku
- Puszka pomidorów (najlepiej pokrojonych)
- Przecier
- Garść suszonych grzybów
- Garść suszonych śliwek

Przyprawy: liść laurowy, ziele angielskie, kminek, pietruszka, koperek, pieprz kolorowy, sól


Weź Waść kapusty kiszonej kilogram, zalej rosołem (rosołem a nie kostką!) i gotuj (Jak wiadomo kapusta kiszona bywa kwaśna, więc trzeba ją uprzednio odpowiednio przepłukać). Kapustę świeżą, czerwoną przekrój na pół, poszatkuj dość cienko i też gotuj osobno.
Cebule sztuk około 5 poszatkować i usmażyć na smalcu lub oleju (wedle uznania) wraz z dobrą, kruchą, wędzoną kiełbaską (ilość kiełbaski również wedle uznania, bo zależy kto co lubi, dużo mięcha czy też nie).
W tak zwanym międzyczasie, ale mającym miejsce dzień wcześniej:
namocz suszone grzyby oraz śliwki.
Gdy kapustki trochę się podgotują to należy je połączyć i dodać posiekanych grzybów i śliwek.
Kolejną godzinkę potyrtoli w garnku i trzeba dodać usmażoną cebulkę z kiełbasą. Można też zarzucić jakimś czosneczkiem dla smaku.
Na koniec dodajemy pomidory w puszce i przecier pomidorowy i jeszcze gotujemy.
Co do przypraw to tak jak wymieniłam wyżej w spisie składnikowym, należy pamiętać o dodawaniu ich w trakcie, nie na koniec i nie na sam początek.

Wiadomo, jak każdy bigos z godziny na godzinę nabiera mocy, dlatego też najlepszy jest podgrzany np na drugi dzień.

Bon Appetit ma chère!



Ps. Rzecz jasna chyba każdy bigos na talerzu wygląda jak.... każdy widzi :) Nie zmienia to faktu, że jest wyśmienity

Od bigosu się zaczęło / A commencé avec un plat de choucroute

Tak więc zaczynam swoją przygodę z blogowaniem za sprawą bigosu. A wszystkiemu winna koleżanka z pracy, która takowy bigos przyniosła sobie na "lunch". Zapach był tak ujmujący, iż nie mogłam się powstrzymać przed ugotowaniem sobie tego smakołyku. Ale jak to ze mną bywa, moje dania z rzadka robione są przepisowo i to co uzyskałam z kapusty kiszonej i słodkiej przeszło moje wszelkie oczekiwania. Aby zachować dla potomnych tak wyśmienity przepis postanowiłam uwiecznić go na piśmie. No właśnie, ale pismo odręczne jest, jakby to powiedzieć, mniej nośne, dlatego też powstał Staropolski Zapiecek.

(Je commence mon aventure avec les blogs par un plat de choucroute. Et tout ce vin pour me amie de travail. Elle a apporté le plat de choucroute et mangé le déjeuner. L'odeur était merveilleuse, alors j'ai décidé de prépare cette délicatesse. Mais souvent, mes plats ne sont pas faites en fonction de la recette et ce que j'ai reçu avec de la choucroute et de chou sucré a été surpris. Pour conserver les recette pour les générations futures, j'ai décidé enregistrez-le sur ce blog. Et si était Staropolski Zapiecek.)


 A teraz kilka słów o mnie, które wyjaśnią również skąd to w mej głowie uroił się akurat Staropolski Zapiecek, a nie jakaś inna, z goła chwytliwa nazwa. Od lat 10 grzebie się w ziemi, jako przykładny archeolog. W tym grzebaniu dokopałam się do kuchni XVIII-wiecznej, a idąc tym tropem również i XIX wiecznej (patrząc z punktu widzenia stratygrafii powinno być dokładnie na odwrót - ale że bliżej mi do życia na opak, dlatego też zaczęłam od dawniejszej, aby zatrzymać się na bliższej naszym czasom). I me zamiłowanie poszybowało jak odrzutowiec w kierunku doktoratu z zawiłych zagadnień bromatologicznych. Jednak, abstrahując od bromatologicznych rozważań, na blogu postanowiłam przekazywać co i rusz ciekawe przepisy zaczerpnięte z XIX-wiecznych poradników, gazet i rękopisów; XVIII-wiecznych rękopisów i może kalendarzy. Oczywiście znajdzie się również miejsce na moje wariację kulinarne (patrz wyżej i następny post - bigos:)), które muszę spisywać, by przetrwały. Od czasu do czasu zamieszczę również współczesne przepisy na ciekawe dania, niekoniecznie polskie. Materiał piśmienny wzbogacony będzie ilustracjami w miarę możliwości. Jeśli chodzi o przepisy dawne to będę się starała zamieszczać te, które sama już przetestowałam, a więc (w większości przypadków) obfotografowałam.
Miłej lektury i Bon Appétit

(Aujourd'hui quelque mots sur moi. Pendant 10 ans je enterre dans la terre, parce-que je suis un archéologue. Alors que je enterre j'ai découvert la cuisine du XVIIIe siècle aussi la cuisine du XIXe siècle. Et alors j'ai commencé à aimer la pharmacie Dans la recherche scientifique je trouve intéressant, ancien recette de cuisine, qui j'ai décrit dans le présent blog. Bien sûr, il y aura aussi une place pour ma variation culinaire. De temps en temps je vais mettre les recettes contemporaines pour les plats intéressants, pas nécessairement polonais. J'ai une lecture agréable et bon appétit!)


Ps. Proszę się nie gorączkować o wciskanie francuszczyzny, gdyż język ten nieodzownie kojarzy się ze sztuką kulinarną :)

(Ps. Je suis désolé pour mon français. Excusez-moi, je continue à apprendre, et ces traductions sont traitées comme une formation. Ce sera mieux!)